Zacznę od tego, że jeszcze nigdy w swoim czytelniczym życiu nie czekałam tak niecierpliwie na kolejne tomy książki. Kristina Sabaliauskaitė wydała już trzecią część cyklu powieści "Silva rerum" w ojczystym języku (zaplanowana jest tetralogia). Czytelnikom rozmiłowanym (jak ja) w pisarstwie litewskiej autorki pozostało tęskne wyczekiwanie premiery polskiego wydania. A warto czekać.
Książka jest Zjawiskiem, Fenomenem, Perłą Literatury i Opowieści... Nie przesadzam. Kto przeczyta, zgodzi się ze mną i z pewnością doda swoje przymiotniki i określenia.
"Silva rerum" czyta się jednym tchem, wydając okrzyki zachwytu a jednocześnie jęki rozpaczy, że z każdą stronicą ubywa książki. Poznajemy historię szlacheckiego rodu Narwojszów i wielokulturowego Wilna, osadzoną w XVII w., opowiedzianą bez wielkich słów. Powieść opisuje ŻYCIE I ŚMIERĆ. Nic zaskakującego, nowatorskiego, a jednak język i styl tworzą literackie Arcydzieło.
Autorka całkowicie (!) zrezygnowała z dialogów. Wysmakowany, wysublimowany, barokowy, kunsztowny język, który... nie nudzi, a otumania Pięknem. Gawędziarski, plastyczny styl połączony z galerią nietuzinkowych postaci. Powieść historyczna, ale na wskroś współczesna.
Fraza Sabaliauskaitė (koronkowa i finezyjna) wciąga i zniewala od pierwszych stron. "Silva rerum" – las rzeczy, dla mnie – gąszcz mądrych i pięknych słów.
Na zakończenie – przepraszając za ekspresję.
Genialne zakończenia każdego z rodziałów! Mistrzostwo porównań, nie mających końca!
P.S. Lektura książki odcisnęła realne (a może magiczne) piętno na moim życiu – zaczęłam spisywać/tworzyć sylwę swojej rodziny...